Strona główna > Materiały > LATA MIĘDZYWOJENNE > W lustrzanym odbiciu
Analizując sytuację społeczną przedwojennych mieszkańców Chojnic, nie trudno zauważyć zadziwiającej analogii pewnych zagadnień mających odniesienie do czasów nam współczesnych. Nie jest to bynajmniej powód do dumy, tym bardziej, iż od tamtych zdarzeń upłynęło 80 lat, a temat wydaje się być nam dziwnie znajomy.
Placebo lek na wszelkie dolegliwości…
Prywatna opieka lekarska dla mieszkańców przedwojennych Chojnic była za droga. Jedynie niewielka część zatrudnionych ubezpieczona była w kasach chorych nadzorowanych przez związki zawodowe. Znaczna część ludności leczyła się domowymi sposobami, radami sąsiedzkimi. Najlepsze okazywały się zioła produkcji domowej takie jak: rumianek, szałwia, kwiat lipy i inne. Do tamowania krwi używano liści tzw. „babki lancetowatej”. Nie oznaczało to, iż nie było środków opatrunkowych sprzedawanych w drogeriach i aptekach. Jednakże przekonanie do rewelacyjnych metod oferowanych przez domokrążców i środków na wszystko - reklamowanych w prasie silnie działało na wyobraźnię mieszkańców. Byli i tacy, którzy korzystali z fachowych porad sióstr zakonnych wędrujących po mieście niosących pomoc medyczną, ograniczoną jednak do zabiegów i uświadamiania zdrowotnego społeczeństwa. W życiu codziennym do łaski powracają zioła, zapomniane metody leczenia. „Jak grzyby po deszczu” powstają ośrodki bioenergoterapeutyczne leczące ponoć wszystko. Przed wojną w Chojnicach mieliśmy nowoczesny szpital, hotele, ekskluzywną restaurację z dancingiem i warszawską kuchnią, bogactwo sklepów i towarów najlepszych rzemieślników. Z drugiej zaś strony szerzyło się bezrobocie, bieda, brak środków na utrzymanie i na czynsz. Wszystko to stwarzało problemy natury kryminalnej. Częste były przypadki nadużyć, oszustw i sprzeniewierzenia czy defraudacji. Lektura regionalnej prasy z lat trzydziestych zbyt wyraźnie zaprzecza mitom o uczciwości Pomorzan. Franciszek Pabich zasłużony kronikarz aparatu sprawiedliwości, podaje, że w latach 1934 – 36 sąd miał wiele pracy. Najczęstsze sprawy dotyczyły kradzieży w wyniku biedy, a i były dotyczące „koniokradów” działających podczas jarmarków i dni targowych.
Wieści krótkiej treści…
W żaden sposób na podstawie zachowania części społeczeństwa nie można oceniać całości mieszkańców. Wtedy, jak i teraz zdecydowanie więcej było ludzi prawych i uczciwych. Lektura lokalnej prasy z tamtych lat pełna jest ogłoszeń dotyczących rzeczy znalezionych. Obecnie brzmią nieco dziwnie, a dotyczą znalezienia kosza z owocami, skórek króliczych, sukni, tabaki, itp. Zwykle takie znalezisko ogłaszano w prasie w języku polskim i niemieckim. Wobec braku odzewu rzeczy znalezione sprzedawano na aukcji. Zwierzęta przechodziły na własność znalazcy, jeżeli tylko chciał je zatrzymać. Ciekawostką wynikającą z racji wymaganego „znaleźnego” jest ogłoszenie zamieszczone 22 kwietnia 1936 r., z którego wynika: że niejaki Andrzej Przybyła znalazł na Rynku majteczki damskie koloru liliowego, za które żąda ustawowego wynagrodzenia. Rzeczy ukradzionych i znalezionych zgłaszano najwięcej w okresie przedświątecznym. Wynikało to z chęci, szczególnie wśród biedoty zapewnienia jakichkolwiek środków potrzebnych na zorganizowanie sobie świąt. Stąd nasilało się zjawisko drobnych kradzieży. W sytuacji, kiedy wielu rodzinom nie starczało na przeżycie, oprócz opieki socjalnej, wielu mieszkańców Chojnic zapewniło sobie możliwość dorabiania u krewnych lub znajomych na wsi. Zjawisko to nasilało się szczególnie jesienią, kiedy całe robotnicze i urzędnicze rodziny w zamian za zapas ziemniaków pomagały w wykopkach.
To ci kominiarz…
Problemy mieszkaniowe bywały przyczyną konfliktów właścicieli z lokatorami. Głównie przyczyną konfliktów były wysokości czynszów. W 1932 r. powołano Związek Lokatorów i Sublokatorów mający za zadanie bronić interesu lokatorów. Chojnickie mieszkania były bardzo różne. Obok kamienic i willi znajdowały się i takie pozbawione wody i kanalizacji. Większość w mieście mieszkań ogrzewana była piecami kaflowymi. Do rangi problemu urastały opłaty za czyszczenie kominów, z którymi często zalegali mieszkańcy. Doszło nawet do nacisków usunięcia obwodowego mistrza kominiarskiego Bolesława Sikorskiego, któremu zarzucano, m. in. nieuprzejmość w trakcie ściągania opłat. Właściciele mieszkań musieli też płacić podatek specjalny na rzecz bezrobotnych od pobieranego komornego. Takich i innych problemów było bez liku, stąd wynikały konflikty między właścicielami domów, a mającymi kłopoty z pracą lokatorami. Z inicjatywy Zarządu miejskiego w celu zlikwidowania tzw. głodu mieszkaniowego zostały założone spółdzielnie budowlane, jak Spółdzielnia Budowlano – Mieszkaniowa „Małe Osady” przy Szosie Gdańskiej oraz Spółdzielnia Domków Ogródkowych przy Szosie Bytowskiej. Spółdzielnie te stworzyły prawie nowe osiedla. Na terenie pod Laskiem Miejskim powstała Kolonia Podlesie z kilkoma budynkami mieszkalnymi. Budownictwo mieszkaniowe miało poparcie Zarządu Miejskiego i Komitetu Rozbudowy Miasta. Zarząd pozyskiwał kredyty państwowe dla nowo budujących. Działania te były na tyle skuteczne, iż prace budowlane nie zostały wstrzymane podczas wielkiego kryzysu gospodarczego. W latach 1920 – 1935 powstało na terenie miasta Chojnice 179 nowych domów mieszkalnych, w tym 610 mieszkań, oraz 152 budynki gospodarcze.
oprac. (red). fot. archiwum