Strona główna > Materiały > LATA MIĘDZYWOJENNE > Opowieści ciekawej treści ...
Julian Rydzkowski w opracowaniu „Chojniczanie Opowiadają” przytacza szereg ciekawostek związanych z historią miasta. Dzięki jego notatkom, które są rezultatem rozmów z mieszkańcami w latach międzywojennych - powstał dokument ukazujący Chojnice, których dzisiaj próżno szukać.
Niemniej jest na tyle ciekawy, iż warto pewne fragmenty tu przytoczyć: 72 – letni Jan Lenz w 1935 r. wspominał – „ Plac Jerzego około 1880 r. mieszkańcy Chojnic potocznie nazwali Targiem Świńskim. Plac Wilhelma Targiem Siennym. Plac Królewski (obecnie Piastowski) nie zmieniał nazwy, ale Plac Pomnikowy (dziś Jagielloński) nazywano Targiem Drzewnym (…) Restauracja „Reichsalle” była prawdopodobnie przy ulicy Pietruszkowej, gdzie obecnie mieści się Sąd Okręgowy. Właścicielem był Żyd – był tam ogród, gdzie niekiedy przygrywała kapela. Czarną wysoką skrzynie cechową posiadał handlarz suknem Paul Werner który miał sklep przy ulicy Człuchowskiej 11. Sukno wyrabiał w Chojnicach jedynie jeszcze Hindenburg, który przeznaczał swoje wyroby dla wojska. Posiadał on także przędzalnię wełny, w końcu wyrabiał już tylko watę wełnianą. Towar taki był metr szeroki, szary i przeznaczony na kołdry. Hindenburg prowadził także farbiarnię”.
Garncarz Jan Schulz 31 maja 1935 r. w rozmowie prowadzonej w języku niemieckim z J. Rydzkowskim powiedział: „Nazywam się Johannes Schulz. Urodziłem się 6 lipca 1875 r. w Chojnicach i mieszkam przy ul. Ramy 28. Terminowałem u mistrza Ottona Richtera przy ulicy Wysokiej, gdzie owe dwa stare domki przed Labentzem w stronę szosy Gdańskiej stoją. W jednym domku znajdował się piec i warsztat, w drugim mieszkał majster. W roku 1892 warsztat objął jego zięć Wilhelm Siemon. Dopóki gliny z Pawłówka (1890 – 1897) starczyło, wypalano tu naczynia kuchenne. Kiedy glinę sprowadzano z Lichnów lub Neuwelt, która w wypalała się na czerwono, wyrabialiśmy tylko kafle ciemne i doniczki. Od Bramy Człuchowskiej do ulicy Ramy biegła wąska droga wzdłuż fosy, w której powroźnik Osterman kręcił liny. Przy kracie – poręczy stali często chłopcy i przyglądali się ciekawemu sposobowi pracy. Cofał się bowiem powroźnik jak rak. Szybkie topnienie śniegu i obfite opady deszczu spowodowały w 1888 r. powódź w Chojnicach. Poziom wody w jeziorze Zakonnym podniósł się do tego stopnia, że woda zalała pobliskie piwnice. Strugi wody spływające z pól przy ulicy Bydgoskiej zalały plac Piastowski. Gospodarze mieszkający przy tym placu za pomocą wozów i desek utworzyli most. W podobnej sytuacji byli mieszkańcy najniżej położonej dzielnicy – Nowego Miasta (…)
Otton Weiland: Urodziłem się 2 października 1887 r. w Chojnicach. Ojcem moim był mistrz krawiecki Franciszek Weiland. Na miejscu domu, w którym się urodziłem, stoi od 1904 r. ratusz: wówczas stały tam domy szczytowe. Średni należał do Gustawa Klechta, o którym mówiono, że dom sam podpalił, aby uzyskać kwotę ubezpieczeniową, za którą założył przy ulicy Gdańskiej 8 sklep papierniczy. Kiedy rzeźnik Piper dom ten nabył, przeprowadził się na ulicę Człuchowską. W trzecim budynku od nas w kierunku ulicy Gimnazjalnej znajdował się sklep piekarza Langego. Nad nim mieszkał gimnazjalista Ernst Winter, zamordowany rzekomo przez Żydów. Z Winterem wymieniałem znaczki pocztowe. Kiedy i nasz dom rozebrano, aby stworzyć miejsce dla nowego ratusza, ojciec przeprowadził się na narożnik ulic Gimnazjalnej i Koszarowej. Niedługo po przeprowadzce spłonęły domy obok nas. W jednym z tych domów mieściła się też drukarnia Petrasa, literata i dziennikarza. Po drugiej stronie ulicy Gimnazjalnej, naprzeciwko naszego mieszkania, stał Hotel „Priebe”, którego dzierżawcą był wtedy Marong. Wjazd na podwórze hotelowe był również od Gimnazjalnej. Od frontu – przy Rynku – przybudowana była oszklona weranda. W dni targowe, w środy i soboty, panował tu nerwowy ruch, szczególnie gdy zjawiał się właściciel Krojant baron Ryszard von Eckardstein. W przypływie fantazji i animuszu wyrzucał z werandy na Rynek garście drobnych monet i bawiło go, gdy chłopcy, jak mrowie pochyleni zbierali je. Eckardstein chętnie przybywał do miasta czwórką koni, kiedy jednak przewidywał „dłuższe zebranie”, słał powózkę do domu, a sam wracał koleją. Krojanty nie miały wówczas stacji ani przystanku, toteż baron korzystał z hamulca bezpieczeństwa, płacił więc kierownikowi pociągu wyznaczoną karę i per pedes dryfował do domu pod obstrzałem oczu ciekawskich pasażerów pociągu. Zdarzało się jednak, że droga pod górę, z Rynku na dworzec, stawała się dla pana barona zbyt uciążliwa, wówczas po krótkim odpoczynku zasypiał dziedzic w rynsztoku. Szokowały takie wydarzenie oczywiście tzw. wyższe sfery, które postarały się o wykreślenie rozrywkowego barona z listy oficerskiej. Uczyłem się zawodu u mego ojca, który wtedy zamieszkiwał pierwsze i drugie piętro domu pod nr 13 przy Bramie Człuchowskiej. Później mieścił się na parterze sklep papierniczy Juliusza Schreibera. Ojciec zatrudniał trzech czeladników i czterech uczniów. Po skończonej nauce złożyłem egzamin przed komisją w karczmie „Pod Złotym Lwem” przy pl. św. Jerzego i opuściłem Chojnice w 1904 r. W tym czasie stał jeszcze mały stary ratusz w samym Rynku przy końcu ewangelickiego kościoła, ale waga miejska nie była już czynna.
Przed moim wyjazdem w świat Charzykowy nie były jeszcze miejscem wycieczkowym dla chojniczan. Niedzielne wycieczki wówczas urządzano do Krojant, do Zacisza, Wolności i Chojniczek. W Zaciszu nabył adwokat Meibauer tzw. „Czerwoną Willę”, należała do niego mała wysepka, nazywana Wyspą Miłości. Był on także właścicielem kutra „Seeschlange” (żmija morska), który potem otrzymał napęd po bokach. Ruch na jeziorze rozpoczął się ok. 1895 r. Ile razy zapatrzyłem się na ową „Seeschlange”, która mogła zabrać na pokład 10 osób, żal mi było, że i ja nie mogłem nią popłynąć. Dopiero później, kiedy niejaki Totenkopf wypożyczał łódź za 50 fenigów na godzinę, mogłem pływać na jeziorze do woli.
Fragmenty wspomnień pochodzą z tomiku „Chojniczanie opowiadają” Juliana Rydzkowskiego, wydanego przez Zrzeszenie Kaszubsko – Pomorskie, Muzeum Historyczno – Pomorskie. Oprac. (red).