Strona główna > Materiały > PRL > Rajstopy, kwiatek i uścisk dłoni
Wprawdzie Dzień Kobiet w czasie PRL- u był jedną z czołowych okazji wykorzystywanych przez państwową propagandę, to gwoli ścisłości należy wspomnieć, iż święto to zostało uchwalone w 1910 r. na Kongresie Kobiet w Kopenhadze. Dopiero po II wojnie światowej zostało zaakceptowane i wykorzystywane przez decydentów PRL-u.
Szarmancko i biesiadnie …
Trzeba przyznać, że niektóre tradycje były w tym okresie przez Polaków sumienniej praktykowane niż teraz. Obchodzony wtedy z wielką pompą Dzień Kobiet kojarzył się paniom z prezentami - towarami deficytowymi – rajstopami, kawą czy pachnącymi mydełkami - których odbiór w zakładzie pracy trzeba było pokwitować. Dzień Kobiet w zasadzie w zakładzie pracy niczym nie różnił się od innych, poza sztampowymi życzeniami kierownika i obowiązkowym goździku dla pracownic. W tym dniu kierownictwo wspaniałomyślnie traktowało spóźnienie czy wcześniejsze wyjście z pracy i nikt nie miał o to pretensji. Niemniej w Chojnicach były zakłady pracy i to całkiem sporo, gdzie dzień 8 marca traktowany był sielsko i anielsko. Doniosła atmosfera, głównie pośród tzw. pracowników umysłowych (biurowych) królowała od rana. Panowie prześcigali się w życzeniach i szarmanckim całowaniem dłoni koleżanek, nie wspominając o wręczanym tulipanie, goździku, w zależności od tego, co udało się zakupić. Panie radośnie „szczebiotały” obdarzając wniebowziętych panów (czyt. kolegów biurowych) zniewalającym uśmiechem, na co dzień raczej niedostępnym. Tu i ówdzie na początek nieśmiało i ukradkiem wnoszono toasty, aby po jakimś czasie gremialnie przenieść się do świetlicy lub innego sporego pomieszczenia, w którym królowały stoły sowicie zastawione jadłem i napitkiem. Sałatka księgowej pani Lusi skutecznie konkurowała z bigosem kierowniczki działu, a niezrównane wypieki pani Danusi z rachuby płac nie miały sobie równych. A, że działów, a co za tym idzie pracowników nie brakowało, to marcowe stoły zaiste imponowały swoją obfitością i różnorodnością domowego jadła.
Za zdrowie pani Krysi …
W miarę ilości spożywanych napojów kierownik prawił komplementy i proponował kolejne toasty, ruda Marylka z sekretariatu wycierała poplamiony tłuszczem krawat szefa, a niedostępna kadrowa okazała się kopalnią sprośnych żartów. Jedynie zaproszone panie sprzątaczki, na początku nieco się krygowały speszone doborem towarzystwa, by po czasie niejako „oswojone” z miejscem, w jakim przyszło im się znaleźć - uczestniczyły w biesiadzie. Bywały zakłady pracy, gdzie świętowanie trwało znacznie dłużej niż do godz.15:00. Generalnie większość tego typu imprez kończyła się zgodnie w ustawowym czasie pracy. O ile łatwiej zrozumieć jubilatki, które dążyły do domu, to panowie w odróżnieniu do nich, takiego pędu nie mieli. Wypadało taki dzień zakończyć w męskim gronie, nie zapominając o kwiatku dla żony. Niejeden toast wznoszony w restauracji potęgował wściekłość ślubnej drugiej połowy, próżno wyczekującej na męża w domowym zaciszu. Ten z reguły mocno wstawiony wtaczał się wieczorem do domu z zamiarem złożenia życzeń i wręczenia kwiatka, który często z racji nieoczekiwanych - nie tyle zwrotów akcji, co chwiejnych kroków, niepomny na wymowę święta gubił kwiatostan, a w ręku trzymało się łodygę w celofanie, czego i ja również doświadczyłem…
Tuż po upadku socjalizmu Święto Kobiet stało się przedmiotem żartów – Panowie ustanowili Dzień Kobiet, aby zatkać nam gębę. Oficjalnie Dzień Kobiet zniosła premier Hanna Suchocka. W słowniku zamiast „przodownicy” pojawiła się „bizneswoman”.
(t) fot. archiwum