Strona główna > Archiwum prasowe > Lata-miedzywojenne > Jeleń z krzyżem Chrystusa
Jeleń z krzyżem Chrystusa
O wspólnej zabawie towarzystwa niemiecko – katolickiego donosiła prasa na początku lat trzydziestych. 19 czerwca 1930 r. po południu odbyła się zabawa ludowa w parku Wilhelminki przy licznym udziale miejscowych parafian Niemców. Przeprowadzono liczne konkursy i jak podsumował reporter - bawiono się ochoczo.
W dowód wdzięczności…
O uroczystości poświęcenia pomnika św. Huberta ufundowanego przez dr Jana Łukowicza – m. in. czytamy: „Odprawiono uroczyste nabożeństwo w Krojantach, a mszę odprawił ks. kanonik Makowski. Po tym udano się na miejsce do lasów klosnowskich gdzie stanął pomnik. Stanął on na rozstaju siedmiu dróg w miejscu zwanym gwiazdą. Na fundamencie z kamieni położono głaz, na którym osadzono siedmioramienną gwiazdę, na powierzchni której wyryto scenę, kiedy to św. Hubert klęczy w ubraniu myśliwskim przed jeleniem, między którego rogami widnieje krzyż z postacią Chrystusa. W tylnej części głazu wyryte jest nazwisko fundatora. Za głazem stoi wysoki krzyż dębowy z figurą ukrzyżowanego Zbawiciela. Na miejscu obecna była rodzina fundatora, ks. kanonik Makowski, starosta dr Zalewski, przedstawiciele ziemiaństwa i dyrekcji Lasów Państwowych. Uroczystość rozpoczęła się odegraniem fanfar św. Huberta w wykonaniu czterech trębaczy i odśpiewaniem: „Kto się w opiekę”. Jan Łukowicz podczas przemówienia powiedział m.in.: „Gdy jako chłopiec w dawnych latach lub ze śp. ojcem moim, który w tych lasach często polował, przyjeżdżałem tu przy tem miejscu, dziwiłem się, że tutaj jak to często znajdujemy na krzyżówkach nie stał krzyż lub figura świętego. Nie myślałem w ten czas, że losy życia z powrotem mnie sprowadzą w te oto lasy, które zezwoliły mi uprawiać szlachetne łowiectwo i pozwolą mi w tem miejscu wystawić jako znak wdzięczności ten skromny pomnik ku chwale Boga najwyższego i ku czci św. Huberta., patrona myślistwa. 17 października 1929 r., gdy w ciemnej nocy wracając z towarzyszem myśliwskiem z polowania, cudowna ręka Opatrzności Boskiej przytrzymała konie tuż obok stromej przepaści kilkumetrowej, z której na pewno nikt by cało do domu nie wrócił…”
W końcowej części przemówienia zwrócił się z prośbą o opiekę nad pomnikiem do dyrekcji Lasów Państwowych i okolicznych mieszkańców, dziękując wszystkim zgromadzonym.
A życie toczy się dalej …
W dalszych doniesieniach prasowych czytamy: „iż spisano 7 doniesień na kilku gospodarzy za nieprzestrzeganie przepisów policyjnych. Przy tej okazji warto przypomnieć niektórym gospodarzom, że nie wolno pozostawiać koni bez dozoru na ulicy. Jadąc do miasta należy się zaopatrzyć w odpowiednie tablice oraz podczas postoju na ulicy odpowiednio odłożyć postronki od wozu”.
Powszechną plagę kradzieży numerów omówiliśmy w poprzednich odcinkach. Tym razem pecha miał niejaki Hans Lichtenstein z Niemiec, konkretnie z Człuchowa, któremu ukradziono tekę skórzaną. Co ciekawe rower pozostawiono na miejscu, w pobliżu pewnej restauracji, a z kierownicy zsunięto torbę, w której znajdował się wełniany sweter. Droga to musiała być teczka, skoro Niemiec jej wartość wycenił na 60 złotych polskich.
O tym, że idąc na spacer w lasku miejskim trzeba mieć oczy wokół głowy przekonał się mieszkaniec Chojnic L.P., któremu skradziono złoty zegarek z łańcuszkiem. Swoją drogą to ciekawe, w jaki sposób dokonano kradzieży, że ofiara zorientowała się dopiero po czasie.
Tragiczny w skutkach okazał się 22 czerwca 1930 r. dla rolnika Pawła Bryla ze Sławęcina, który w wyniku pożaru stracił 3 stodoły oraz jeden chlew. Poszkodowany był jednak ubezpieczony w towarzystwie Vesta na sumę 25.000 zł, a straty wyniosły ponad 30.000 zł. Pożar powstał wskutek nieostrożnego obchodzenia się z papierosem przez służącego niejakiego Emila Schulza. Niezbicie to dowodzi, iż palenie szkodzi i to nawet bardzo.
Przedwojenni kolejarze umieli wzbudzać zachwyt o czym donosi korespondent. Ich dzielna postawa na manewrach dla kolejarzy zrzeszonych w Kolejowym przysposobieniu wojskowym pod dowództwem kapitana Kamińskiego z Tucholi w Kartuzach nie miała sobie równych. A wszystko to odbywało się pod czujnym okiem ministra komunikacji Kuchna, dyrektora kolei w Gdańsku Dobrzyckiego oraz wojewody Lamota. Kto mógł wówczas przypuszczać, że za 9 lat chojniczanie zdadzą egzamin jeszcze raz, tym razem w walce z hitlerowskim najeźdźcą.
Za to chojniccy policjanci mieli lżej. Aby ułatwić ich ciężką służbę, wzorem przykładu zachodnio – europejskiego w okresie od 15 maja – 30 września zadecydowano, iż będą mogli nosić białe czapki, aby uniknąć działania promieni słonecznych na głowę. Święta to prawda i słuszna decyzja, bo nie ma nic gorszego jak rozpalona mózgownica, która ma to do siebie, że w takim przypadku nie myśli.
Tak pokrótce w czterech wydaniach tygodnika przedstawiliśmy ówczesne życie mieszkańców miasta i regionu. Z zamieszczonego materiału wynika, że lata międzywojenne - podobnie jak i obecne - miały swoje cienie i blaski, ale tego zjawiska tak jak wtedy, tak i obecnie nie da się uniknąć o czym donoszą:
Z.S. i (red) fot. archiwum i zbiory prywatne